poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 8

*Jessy*

- To są moje oczekiwania jesli wygram. - mulat zakończył swój "głęboki" monolog.
- Spadam, nara. - odwróciłam sie na pięcie z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
Już miałam sięgnąć po plecak, kiedy chłopak objął mnie w talii, mocno przyciskając do swojego torsu.
- Hej, kocie. - wymruczał mi tuż przy uchu. - Obiecałaś coś, a ja nie lubię kiedy ktoś łamie dane mi obietnice. - poczułam jego usta.
Przeszły mnie ciarki, a serce zaczęło łomotać jak głupie.
- Nie obiecywałam żadnych warunków! - oburzyłam się, próbując rozpleść dłonie Malika, ale bez żadnego skutku.
- Ale ja nie powiedziałem, że na obietnicach sie skończy. Chcę mieć jakieś korzyści ze znajomości z tobą. - powiedział, na szczęście normalnie i bez żadnych "pieszczot".
Odetchnęłam niezauważalnie. Rozluźniłam sie i nabrałam odwagi.
- Kto ci powiedział, że ja chcę się z tobą kolegować? - odwróciłam się przodem do niego.
Nadal stalliśmy bardzo blisko, prawie stykając sie klatkami.
- Myślałem o innym poziomie naszej znajomości. Nie zamierzam zatrzymać sie na "koleżeństwie", jak to ujęłaś. - mrugnął do mnie.
On ze mną flirtuje! Myśli, że ja też polecę na jego urok. Pff! Jego niedoczekanie!
- Niestety ja nie chcę być twoja pieprzoną koleżanką. - warknęłam.
Powoli zaczyna działać mi na nerwy.
- Pieprzoną... Hmm... Ciekawa gra słów. - przechylił głowę delikatnie, bacznie mi sie przygladając
W jego oczach zobaczyłam błysk. Tylko nie wiem, czym był spowodowany... Tym, że na mnie patrzył, czy tym w jaki sposób właśnie o mnie pomyślał. Z dwojga złego, wolę pierwszą opcję.
- Oj zamknij się! - machnęłam na niego ręką z irytacją. - Wnerwiasz mnie.
- Zamknę się jeśli zagrasz ze mną na moich warunkach. - ruszył niewinnie ramionami.
- Ja też mam warunki. - oznajmiłam z wyższością, a on kiwną głową na znak zgody. - Jeśli wygram, to się ode mnie odwalasz. Dajesz mi spokój. Definitywnie i nieodwołalnie. Nawet się do mnie nie odezwiesz. Dasz mi normalnie żyć. Zgoda? - uniosłam brew czekając na jego decyzję.
"Zrezygnuj z gry i daj mi odejść. Proszeeee!" - modliłam się w myślach.
- Zgoda. Przyjmuję twoje warunki. Teraz ty musisz przyjać moje. - na jego ustach wykwitł wielki banan. - Jeśli to ja wygram, co jest oczywiste, to pójdziesz ze mna na imprezę. Oczywiście będziesz też mi winna pocałunek. Nie jakiegos zwykłego buziaka, tylko prawdziwy pocałunek. Obejdzie sie bez języczka. - wyrecytował zadowolony.
- Ej! Ale ten pocałunek, to sobie dodałeś! - tupnęłam noga. - Miała być tylko impreza.
- Ty dużo ode mnie wymagasz, więc ja też moge.
- Czyli zabierzesz mnie jutro na imprezę i cię pocałuję i tyle? Będę miała spokój?
- Tego nie powiedziałem. - zaprzeczył powoli głową. - Po pierwsze, nie wiem kiedy pójdziemy na imprezę, a po drugie pocałunek odborę sobię kiedy będe chciał i gdzie będe chciał. Chyba, że sama zaczniesz o niego błagać.
- Jesteś strasznie pewny siebie, kochanie. - rzuciłam zanim pomyślałam.
- Kochanie? - zamyślił się. - Brzmi całkiem seksownie z twoich pieknych usteczek.
Zasznurowałam usta. Czułam jak na moje policzki wpełza rumieniec, więc szybko opuściłam głowe. Zapanowała niezręczna cisza. Delikatnie uniosłam wzrok i napotkałam rozbawione oczy Zayna.
- Słodko się rumienisz. - szepnął i palcem przejechał przez mój policzek.
W miejscu jego dotyku pojawiły się przyjemmne iskry. Już miałm anielsko się uśmiechnąć, ale zganiłam się w myślach i odpuściłam. Nie mogłam pokazać, że zaczyna mi się to troszeczkę podobać, to jego zachowanie względem mnie, ale tylko troszeczkę. Nie dość, że jest przystojny i cholernie seksowny, to jeszcze ta jego gadka i pewność siebie.
Ugh!
- Możemy już grać? - wyszeptałam.
- Z tobą zawsze i wszędzie. - również wyszeptał.
Dlaczego szepczemy?!?
Mulat skierował się na środek parkietu razem z piłką i popatrzył na mnie wyczekująco. Zaczerpnęłam powietrza i stanęłam naprzeciwko chłopaka.
- Widziałem, że całkiem nieźle grasz. - w jego oczach zauważyłam nutkę uznania.
- Dużo lepiej niż "nieźle". - wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem.
- Jasne. - zaśmiał się. - To się jeszcze okaże.
- Tylko później nie płacz, kochanie. - ostrzegłam i zabrałam mu piłkę.
- Już uwielbiam jak tak do mnie mówisz. - przymknął oczy. - Uważaj, bo zacznę się przyzwyczajac.
Mrugnął do mnie i chciał odebrać piłkę, ale byłam szybsza i podbiłam ją wysoko. Tym razem był lekko zdziwiony. Może jeszcze nie widział dziewczyny, która gra tak dobrze. Bo chyba gram dobrze, skoro sam pan Zayn Malik zwrócił na mnie uwagę, znaczy na moją grę.

***

Wygrywam. Prowadzę jednym punktem. Malik wymyślił, że musi byc przewaga dwóch. Dlatego biegnę teraz jak głupia w strone jego bramki. Brakuje mi tchu, a Malik depcze mi po piętach. Czuję jego oddech na karku. Słyszę jak ciężko oddycha. Też jest zmęczony.  W końcu gramy juz od dobrych 30 minut bez przerwy.
Jestem przy bramce. Nakierowuję piłkę. Jeszcze kilka kroków. Odpowiednie położenie piłki i... W tej własnie sekundzie zostałam powalona na ziemie. Nim się obejrzałam, Zayn już leżał na mnie. Bardzo bllisko... za blisko.
- Co ty odwalasz? - zapytałam ziejąc.
Jego twarz wisiała tuż nad moja, a jego ciało częsciowo pokrywało moje. Opierał się na rękch po obydwu stronach mojej głowy.
- Wygrałabyś. - wydusił.
- Już wygrałam. - stwierzdziłam pewnie. - To co zrobiłeś, to zwyczajny faul.
- Grając z chłopakami nie moge TAK faulować. - poruszał zabawnie brwiami.
Zachichotałam.
- Przykro mi, a teraz złaź. - klepnęłam go w ramię.
- Au! - wydął usta. - Zanim zejdę, muszę coś zrobić.
Zdziwiłam się. Nie wiedziałam o co mu chodzi, bo przecież to ja wygrałam.
- Musisz?
- Skoro od jutra mam dać ci spokój, to dzisiaj odbiore swoją nagrodę. - mruknął.
- Co?! Przecież, to ja wygrałam! - oburzyłam się. - Nie grasz czysto!
- Kocie, ja nigdy nie gram czysto. - musnął opuszkami palców moje nagie ramię.
Zadrżałam pod jego dotykiem.
- Nie ma mowy! - zaczęłam sie wiercić. - Nie zgadzam s... - nie dane mi było dokończyć, bo Malik przerwał mi pocałunkiem.
Mocnym. Natarczywym.
Zszokowana nie oddałam pieszczoty. Szybko zepchnęłam go z siebie i wstałam.
- Co to miało, kurwa być?! - krzyknęłam i poprawiłam ubranie.
- Połowa mojej nagrody. - powiedził jakby nigdy nic, siedząc na podłodze. - Chociaż, nie spodziewałem się, że nie oddasz pocałunku, ale ok, miałaś prawo.
- Odpierdol się! - warknęłam kiedy wstał. - Mam cie dość!
Podeszłam do chłopaka i z całych sił go odepchnęłam. Skierowałam się do wyjścia.
- Jessy... - zaczął uspokajająco.
Jego język pieścił moje imię. Mówił to tak pięknie... Stanęłam, ale nawet nie raczyłam się odwrócić.
- Od jutro znikasz z mojego życia. - oznajmiłam tonem kończacym jakiekolwiek dalsze sprzeczki.
- Od jutra... - powtórzył i nie wiem dlaczego, ale wyczułam, że uśmiecha się zadziornie.
Wiedziałam co to znaczyło. Nie da mi spokoju do jutra. Jest dopiero 13.00... Zacisnęłam mocno powieki, otworzyłam, zabrałam rzeczy i wyszłam. Wściekła skierowałam się do domu.
A ja głupia myślałam, że to będzie zwyczajna gra. Przeliczyłam się i zrobię to jeszcze nie raz. Coś tak czuję...

Kolejne niedopowiedziane słowa...

***

Siedziałam nad pracą domową z matmy i czyłam dziwny niepokój. Obawaiałam się, co może się dzisiaj jeszcze wydarzyć. Dopiero 15.00.
- Pierdolę, nie robię! - rzuciłam długopisem o podłogę i ległam na łóżku. - Zwalona matematyka!
Zamknęłam oczy i przywołałam obraz dzisiejszego spotkania z Malikiem. Było całkiem fajnie,  oprócz tego "małego" incydentu. Jak chce, to potrafi być znośny. Na samo wspomnienie jego oczu i ust zrobiło mi się gorąco. Nawet nie wiem dlaczego, bo przecież on mi się nie podoba. Nie mam jakichś motylków w brzuchu na jego widok.
Podniosłam się, żeby otworzyć okno. Zanim to zrobiłam rozejrzałam się po okolicy. Pewna, że nic mi nie grozi, otworzyłam okiennice i wróciłam na poprzednie miejsce. Musze zregenerować mózg. Leżałam z zamknętymi oczami, kiedy usłyszałam jakiś hałas. Historia się powtarza?
Nie chciałam podnosić powiek. Zwyczajnie bałam się tego, co zobaczę. Poczułam ruch w pokoju. Podniosłam się i rozejrzałam. Niestety w tym momencie mój wzrok bez okularów nie zdawał sie na wiele, więc niewiele zobaczyłam. Tak, nosze okulary, ale tylko kiedy moje oczy są zmęczone.
Podeszłam do biurka i wsunęłam na nos kujonki. Ponownie omiotłam pokój.
Zamarłam.
Przy oknie stał Zayn. Okno było zamknięte. Jakim cudem nie usłyszałam tego dźwięku?
- Cześć, piękna. - uśmiechnął się łobuzersko.
- Co ty tu robisz? Jakim cudem ty... ty tutaj... - zaczęła się zacinać i wymachiwać rękoma na wszystkie strony. - Z reszta, nieważne.
- Nie wiedziałem, że masz wadę wzroku. Masz takie piekne oczy. - powiedział znienacka.
- Yyyy... Ok. W sumie, to nie mam tylko nie widze najlepiej kiedy mam zmęczone oczy, stąd okulary - zaczerwieniłam się delikatnie na jego słowa. - Czego chcesz?
- Popatrzeć.
- To sobie wyjrzyj przez okno. - ale suchar Jessy! Brawo!
- Udam, że tego nie słyszalem. - uniósł brwi z rozbawienia
- Ja udam, że cię tu nie ma. - warknęłam.
Znowu zaczyna mnie irytować. Sama nie wiem dlaczego, bo przecież jeszcze nic takiego złego nie zrobił. Denerwuje bo istnieje. Tak, to jest to!
- Nie potrafisz tego zrobić. - rzucił pewny siebie.
Nie odpowiedziałam. Serio, nie potrafię? To się przekonamy.
Usiadłam przy biurku i próbowałam skupić się na kolejnym zdaniu z matematyki. Wiedziałam, że on cały czas stoi tam i się przygląda.
- Chyba tego potrzebujesz... - odezwał się. - Przynajmniej ja tego używam przy pracy domowej.
Odwróciłam się na krześle i mało z niego nie spadłam. Nosem prawie dotykałam jego brzucha. Odchrząknęłam, a on się zaśmiał. Wstałam rażąc go spojrzeniem.
- Co?  - burknęłam.
- Długopis. - pokazał mi przyrząd, na którym niedawno wyładowywałam złość.
- Dzięki. - wymamrotałam i zabrałam rzecz z jego palców.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - pstryknał mnie w nos.
Wróciłam na krzesło i znowu starałam się zrozumieć sens tego równania. Zayn usiadł na krześle po mojej lewej stronie i zajrzał mi przez ramię.
- Co tam masz? - zaciekawił się.
- Debilną matemtykę. - powiedzialam zła. - Nie mam pojęcia jak to obliczyć.
- Spróbuj powoli i spokojnie. Krok po kroku. - analizował zadanie mrucząc coś pod nosem.
- Nie umiem! - fuknęłam i założyłam ręce na piersi.
- Najpierw spróbuj, dopiero będziesz marudzić. - uciał krótko.
- No dobrze, ale pod warunkiem, że mi pomożesz.
Nie byłam pewna czy weźmie to na serio.
- Pomoge. - spojrzał na mnie.
Kiwnęłam głową i zagłębiłam sie w treści zadania. Po kilku minutach kombinowania i wymyślania nieistniejących wzorów i teorii, mulat zlitował się nade mną.
- Popatrz. - poprawił się i przysunał bliżej mnie.
Poczułam jego śliczny zapach. Mimowolnie sie zaciągnęłam. Nie odezwałam sie tylko zamieniłam sie w słuch.
- Tutaj musisz pomnożyc, rozumiesz? Wtedy wyjdzie ci mała liczba, a nie ta którą ty "wyliczyłaś". Potem dodajesz to. - kiwnęłam głową. - Jak już tu sobie uporządkujesz, to wtedy dajesz pod pierwiastek i do potęgi. Wyłączasz odpowiednie liczby i ta dam. Gotowe! - nim się obejrzałam, napisał mi całe zadanie w zeszycie.
- To już? - zdziwiłam się. - Niemożliwe.
Przecież ja sie tyle nad tym głowiłam.
- Wiesz, skąd to wszystko się wzięło? - wskazał na rozległe obliczenia.
- Yyy... Nie. - zrobiłam minę niewiniątka.
- O matko... - westchnął. - Co w tym trudnego?
- Matematyka nie jest moja mocną strona. - mruknęłam zawstydzona tym, że wyszłam przy nim na tumana. Musiał trafić na matmę?!
- Jeszcze raz i powoli. - wziął głęboki oddech i stuknął w zeszyt przede mną.
Jeszcze raz wytłumaczył mi wszystko dokładnie. Starałm się skupić i całkiem mi się to udawało. Przynajmniej na czas tłumaczenia, bo kiedy skończył i połozył dłoń na moich plecach, to chyba na chwilę odpłynełam.
- Jeeej! - podskoczyłam stając na równe nogi. - Rozumiem, rozumiem, rozumiem. - powtarzałam i odprawiałam dzikie densy. - Dziekuję!
W tym momencie zrobiłam coś, czego bym się po sobie nie spodziewała. Rzuciłam się na szyję uśmiechniętemu Malikowi i mocno go uścisnęłam. Kiedy dotrało do mnie co robię, odsunęłam się szybko zażenowana.
- Przepraszam. - rzuciłam, pośpiesznie pakując książki.
Zayn stał i nic nie mówił. Odchrząknęłam.
- Nie ma za co. - mrugnał. - To było dziwne... - mówił o przytuleniu. - Ale miłe. - dodał
widząc moją minę.
- Nie wiedziałam, że masz głowę do nauk ścisłych. - uśmiechnęłam się nieśmiało w jego kierunku.
- Do tego tez się przydaje. - postukał sie w czoło.
- Z innych przedmiotów też jesteś tak dobry? - zapytałam, wstrzymując śmiech.
- Oczywiście. Mógłbym dawać ci prywatne korepetycje. - podszedl do mnie i objął w talii.
Nie protestowałam. Przecież to gra.
- Na pewno kiedyś skorzystam. - tym razem ja mrugnęłam. - Ze wszystkiego jestes takim geniuszem?
- Nigdy nie szła mi anatomia zewnętrzna człowieka... zwałaszcza kobiety. - mruknął wędrując ręka wzdłuż mojego boku, po czym wsunął ją pod material luźnej koszulki.
Dalej nie protestowałam. Pojawiły się ciarki. Bardzo przyjemne ciarki...
- Z biologii zawsze miałam same celujące. - zachichotałam flirtownie.
- Hmm... Doprawdy? - uniósł brew.
Pokiwłam twierdząco głową i oparłam dłonie o jego tors. Cały czas mnie obejmował, kreśląc ręką na mojej skórze rozmaite wzory.
- Chyba ci nie powiedziałem, że ślicznie ci w okularach. - posłał mi uśmiech typu "wiem jak działają na ciebie moje słowa".
- Nie lubię ich. - spuściłam głowę, rumieniąc się.
Cholernik jeden! Wiedział jak zareaguję. Złapał mnie za brodę i nakierował moje oczy na swoje.
- Wyglądasz jak taka seksowna pani profesor. - wyszpetał muskając płatek, mojego ucha. - Przychodzołbym na lekcje z przyjemnością.
Pochyliłam sie w jego stronę.
- Dlatego więcej ich nie założę. - wyszeptałam i również musnęłam wargami jego ucho.
Na szyi Zayna pojawiła sie gęsia skórka. "To ja też na niego działam!?" - pomyślałam zszokowana, ale gdzieś tam czułam się na wygranej pozycji.
Zrobiłam krok w tył, przez co ta "romantyczna" atmosfera zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- Tak w ogóle, to co cię tu sprowadza? - odwróciłam uwagę od niedawnej sytuacji.
- Ty. - palnął prosto z mostu. - To o ciebie tu chodzi, kocie.
- No domyślam się, bo jesteśmy w MOIM domu. - przewróciłam oczami.
- Wieczorem zabieram cię na imprezę. - oznajmił i zaczął kierować się w stronę okna.
- Co?! - zachłysnełam się powietrzem, a on się odwrócił. - Co powiedziałeś?! Jaka impreza??
- Obiecałaś. - wzruszył ramionami. - Nagroda. Pamiętasz?
- Ale to ja wygrałam! - tupnęłam nogą. - Miałes dać mi spokój!
- Dzień się jeszcze nie skończyl. - uśmiechnął sie łobuzersko. - Do północy jesteś do mojej dyspozycji.
- A jesli ja nie chcę nigdzie iść? - uniosłam prowokacyjnie brew.
- Uwierz mi, że chcesz. - powiedział z poważną miną. - Nawet jesli nie, to i tak ze mną pójdziesz. Zabiorę cię tam nawet siłą. Ubierz coś ładnego i seksownego.
- Mogę chociaz wiedzieć, gdzie mnie zabierasz? - westchnęłam zrezygnowana.
- Wybierz wygodne ciuchy i dobry humor, bo nie mam w planach wkurwiania się na ciebie. - zlustrował moje ciało, oblizał wargi i zniknął za oknem.
Stałam oszołomiona na środku pokoju i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Co się, do cholery tutaj stało??

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
DZIEŃ DOBRY! W SUMIE TO DOBRY WIECZÓR... Nevermind :)
Jeszcze raz przepraszam za moją długą nieobecność :*
Teraz już jestem, co mnie bardzo cieszy.
Kolejny rozdział jest tylko i wyłącznie zasługą trzech komentarzy od JEDNEJ osoby, które uznałam. Bardzo za nie dziękuję <3
Rozdziałów mam napisane kilkanaście do przodu, więc proszę się nie martwić, że mi zabraknie weny xD
Teraz siedzę sobie tydzień w domciu :3 Leniuch ze mnie :)

Już niedługo WAAKAAACJE, ale to pewnie wiecie (jestę inteligętę) :D
Jaram się!!!


ZAPRASZAM I ŻYCZĘ MIŁEGO CZYTANIA! :)

3 komentarze:

  1. oh my goodness! TYLE SIĘ DZIEJĘ *.* naprawdę nie wiem, czemu ludzie nie doceniają tak świetnej historii! A ta matematyka... Fiu, fiu... Coś zaiskrzyło ^^ nie mg się doczekać imprezy ;3
    Lexi (@Ola143Cody)
    PS.
    Skomentowalabym wczoraj ale komórka zastrajkowala i komentarz się nie chciał dodać:/ xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Twojego bloga jest taki >>>>>>>>>
    :D

    OdpowiedzUsuń