MATKO MATKO MATKO MATKO!
Przepraszam Was baaaardzo!
Wiecie te całe przygotowania do szkoły :/
Nawet nie wiem, jak zleciał mi ten czas do soboty.
Ugh!
Nie gniewajcie się, że was przetrzymałam, proooooszę :)
Kocham Was! <3
A to całe opóźnienie przez tą głupią szkołe lol :(
Masakra jakaś...
Ale na pocieszenie macie nowiuteńki rozdział z Maliczkiem :)
Zachęcam do komentowania (wyrażania swojej opinii) i życzę miłego czytania :*
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jest sobota. Dzisiaj moja impreza urodzinowa. Osiemnaście lat skończyłam już w środę, ale nie mogłam zrobić imprezy na tygodniu, stąd sobota. Przygotowanie idą pełną parą. Nakupiłam masę jedzenia i picia. Tego alkoholowego jak i bez. Dobrze mieć pełnoletniego brata, który i tak będzie na przyjęciu. Melanie obiecała upiec mi tort. Zaprosiłam około trzydziestu osób, ale z doświadczenia wiem, że jakieś dziesięć nie przyjdzie, bo im coś nagle "wypadnie". Zaprosiłam też Zayna. Za to, że mi ostatnio pomógł. Mam nadzieję, że przyjdzie sam, bo nie mam ochoty na spotkanie z Joshem. Nie wybaczyłam mu ostatniego zachowania. Nie wiem czy wybaczę...
Jeśli chodzi o wyjazd, to jeszcze nie powiedziałam o nim Melanie, ale zdecydowałam się jechać. Nic mnie tu nie trzyma. Niall wie i jedzie tam ze mną. Powiedział Mel, że jedzie tylko na miesiąc, albo dwa. Przyjęła to dobrze, bo jest wyrozumiała. Obiecali sobie, że będą się kontaktować przez internet i telefon. Ja zostanę w Stanach na rok, jeśli nie na więcej. Nie wiem, co będzie później. Amy też jeszcze nie powiedziałam. Tak wiem, zwlekam do ostatniej chwili, ale co mam zrobić? Nie chciałam im popsuć humoru na imprezę.
Zadzwoniłam do przyjaciółki.
- Hej Amy! Będziesz? - zapytałam na przywitanie.
- Ja bym nie przyszła? Chyba żartujesz. - prychnęła.
- A reszta "Cramps"?
- Będzie całe 5 osób.
- Super! Cieszę się bardzo! - pisnęłam.
- Muszę się szykować. Do zobaczenia, Jess.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się.
- Niall! W ogrodzie wszystko gotowe?! - krzyknęłam.
- Chodź i sprawdź! - odkrzyknął.
Wyszłam na zewnątrz. Na dworze rozstawiony był duży namiot, pod którym znajdowały się stoły. Parkiet do tańczenia był kilka metrów dalej. Między innymi znalazły się jakieś poduszki do siedzenia, ławki i krzesełka do opalania. Stół na jedzenie był ogromny. Plastikowe kubeczki, talerzyki i sztućce też miały swoje miejsce.
- Kocham cię, braciszku.
Uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam.
- Wisisz mi za to litr czystej, ale urodzinowej oczywiście. - wskazał na mnie palcem i podszedł.
- Nie wystarczy ci, że będziesz na imprezie, która będzie z alkoholem? - uniosłam brwi.
Wzruszył ramionami.
- Wiesz, moi znajomi też chcieli opić twoje zdrowie.
- Taa... Żeby chociaż mnie znali. - odparłam z sarkazmem.
- Ja im o tobie opowiem. - poklepał mnie po ramieniu. - Same najlepsze rzeczy.
- Uważaj, bo uwierzę. - prychnęłam trącając go w ramię.
- Jak sobie chcesz. - rzucił i wrócił do pompowania balonów.
Nachyliłam się do jego ucha.
- Zostawię ci jedną butelkę w lodówce, tylko nie mów nikomu, że to ode mnie. - szepnęłam.
Uśmiechnął się zwycięsko z balonem w ustach. Zostawiłam go i podążyłam do kuchni w celu dokończenia przygotowywania sałatek wszelkiej maści. Jest trzydzieści minut po szesnastej. Całość zaczyna się o osiemnastej, a za jakieś pół godziny przyjdzie Melanie. Jak już wszystko będzie gotowe, będę musiała doprowadzić siebie do porządku.
***
Jestem gotowa.
Goście zaczynają się schodzić, a ja siedzę jak idiotka przed lustrem. Boże... Mam już osiemnaście lat. Jestem pełnoletnia. Mogę bez przeszkód i stanowczo stwierdzić, że jestem dorosłą kobietą, a na potwierdzenie mam świeżutko wyrobiony dowód osobisty. Zajmuje honorowe miejsce w moim portfelu. Ale teraz, to jest mało ważne.
- Jessy! Pośpiesz się!
Usłyszałam zbliżające się kroki. Do mojego pokoju wkroczyła Mel. Wyglądała tak pięknie.
- Co tak długo? Gotowa? - zamknęła za sobą drzwi.
- Chyba tak.
Wstałam, ostatni raz spojrzałam w lustro i poprawiłam sukienkę. Dziewczyna zlustrowała mnie od stóp do głów.
- Wyglądasz zjawiskowo. Jak na dorosłą kobietę przystało. - zachwyciła się. - Chodź już, musisz witać gości.
Przytaknęłam lekko głową i wyszłyśmy. Zajęłam miejsce w wejściu do salonu, tuż obok drzwi wejściowych. Zauważyłam Nialla, który stanął bliżej tarasu, żeby kierować ludzi dalej. Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powoli. Strasznie się stresowałam...
Zaczęło się.
Goście zaczęli zjawiać się jeden po drugim. Wreszcie ujrzałam moją kochaną paczkę przyjaciół. Całe "Cramps". Kiedyś do nich należałam i wtedy było równo 3 chłopaków i 3 dziewczyny. Pewnie znajdą kogoś na moje miejsce... Podeszli i o mało mnie nie udusili. Zaśpiewali najkrótszą wersję "Sto lat" i poszli zając miejsca przy stole. Szczerze, to już miałam dosyć tego stania. Chętnie bym usiadła i odpoczęła.
Straciłam rachubę po piątej osobie. Już chciałam zacząć się cieszyć, że nikt więcej nie przyjdzie, ale niestety zostałam pozbawiona tej przyjemności.
Próg mojego domu przekroczył Zayn Malik, we własnej osobie. Największy postrach szkoły i miasta. Największy idiota jakiego znam, oprócz Freak'a rzecz jasna. Nie spodziewałam się, że odważy się przyjść. Pewnie zrobił to ze zwykłego przywileju, albo chęci zabawy. Nie wiem.
- Cześć.
Stanął tuż przede mną.
- Cześć. - odpowiedziałam.
Też czujecie to napięcie między nami?
Ubrał się w białą koszulę i ciemne, materiałowe spodnie. Nie powiem, wyglądał całkiem przyzwoicie. Rękawy miał podwinięte do łokci, a pierwsze dwa guziki od góry były odpięte.
- Umm... Wszystkiego najlepszego. - powiedział obojętnie, wręczając mi bukiet pięknych kwiatów. - Nie wiedziałem co kupić i...
- Są piękne, dziękuję. - przerwałam mu. - Nie spodziewałam się, że przyjdziesz.
- Ja też nie. - mruknął, chowając dłonie do kieszeni.
Zapanowała niezręczna cisza. Obydwoje czuliśmy się w swoim towarzystwie dosyć niekomfortowo, a to wszystko przez ostatni incydent w jego domu. Jeszcze do tego Josh...
- Zapraszam. - powiedziałam, wskazując ręką na wejście do ogrodu.
Chłopak skierował się we wskazanym kierunku, a ja wstawiłam kwiaty do wazonu. Oprócz Nialla, to jako jedyny dał mi kwiaty. Wszyscy przynosili jakieś paczuszki, Bóg wie z czym. Już się boję je otworzyć. Wyszłam do ludzi, którzy przywitali mnie gromkimi oklaskami. Miałam ogromną nadzieję, że się nie zaczerwieniłam. Usłyszałam intensywne klaśnięcia gdzieś z przeciwnego końca placu. Okazało się, że to braciszek stoi na scenie obok zespołu i chyba ma zamiar przemawiać.
- Drodzy zebrani goście! Kochana Jessy! - zaczął. - Jak wszyscy wiemy, moja mała siostrzyczka kończy dzisiaj osiemnaście lat. Jest już dorosła kobietą i może w pełni za siebie decydować. Jestem z tego zadowolony, aczkolwiek nie myśl sobie, że będę mniej opiekuńczy. - mrugnął do mnie. - Cóż chciałem powiedzieć... Myślę, że mogę tylko życzyć ci powodzenia w dalszej drodze jaką będziesz musiała pokonać w swoim życiu, żebyś pozostała tak rozważna i mądra jak teraz i żebyś za bardzo się nade mną nie znęcała. - zaśmiał się. - To był tylko żart! Wiem, że brakuje tu najważniejszych osób, ale wiem też, że bardzo mocno cię wspierają i życzą ci wszystkiego co najlepsze, bo oczywiście na to zasłużyłaś. Od nich będzie więcej, ale później. Jeśli chodzi o mnie, to powiem tylko tyle - Słuchaj swojego serca, ale konsultuj się z mózgiem i bądź szczęśliwa. Rób to co kochasz i spełniaj swoje marzenia. Zapamiętaj jedno... Co by się nie działo, zawsze możesz na mnie liczyć, a ja zawsze ci pomogę. Nigdy nie zapomnij o swoim braciszku. Kocham cię, siostrzyczko. - posłał mi piękny i ciepły uśmiech, po czym zszedł ze sceny.
Głupek. Przez niego się poryczałam.
Na szczęście zrobiłam sobie wodoodporny make-up.
On tak cudownie przemówił!
Zanim się obejrzałam był już obok mnie. Rzuciłam mu się w ramiona i mocno wyściskałam.
- Jesteś najlepszym bratem na świecie. - wyszeptałam do jego ucha. - Dziękuję, że jesteś.
- Zawsze będę. - również wyszeptał.
Odkleiliśmy się od siebie.
- Mam jeszcze jedną niespodziankę. - dodał tak, żeby inni też słyszeli. - Nie chcieli, żebyś pomyślała, że zapomnieli, albo się wymigali. Przygotowali coś specjalnie dla ciebie.
Nie zrozumiałam, co miał na myśli. Wiedziałam, że chodzi o rodziców. Nagle na jednej ze ścian namiotu pojawiła się obraz. Niall puścił nagranie moich rodziców. Nagrali dla mnie życzenia i kiedy skończyli, a obraz zgasł, znowu się popłakałam. Wykończy mnie ta osiemnastka.
Cały czas płaczę, no!
Wszyscy zaśpiewali mi tradycyjne "Sto lat", co było najbardziej krępującą rzeczą na świecie i wznieśliśmy toast za moje zdrowie. Impreza zaczęła się rozkręcać, co bardzo mnie ucieszyło. Każdy poszedł w obranym przez siebie kierunku. Nie chciałam, żeby ktoś narzekał czy coś. Sama lubię imprezować, więc moi znajomi tym bardziej.
Właśnie rozmawiałam ze znajomymi ze starej szkoły, gdy podbiegła do mnie Melanie. Szturchnęła mnie w ramię.
- Przepraszam. - rzuciłam do osób z którymi stałam i odeszłam kilka kroków dalej. - Co się stało? - odezwałam się już do rudej.
- Nie miałam okazji osobiście złożyć ci życzeń. - przytuliła mnie i zaczęła mówić. - Wiem, że moje nie przebiją mowy Nialla, ale najprostsze jest najefektywniejsze, prawda? - przytaknęłam. - Życzę ci wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i żebyś nie miała dużego kaca. Jeszcze żebyś znalazła sobie jakieś niezłe ciacho, na przykład takie jak Zayn. - zachichotała.
Wtuliłam się w nią jeszcze bardziej.
- Dziękuję. - bąknęłam wzruszona.
Dzisiaj jestem za bardzo emocjonalna. Nie poznaję się normalnie. Pewnie to całe przeżywanie zostało po okresie, który skończył mi się dwa dni temu.
- Nie ma za co. - cmoknęła mnie w policzek. - A teraz chodź potańczyć! - pisnęła, ciągnąc mnie za nadgarstek.
Zaśmiałam się z jej zapału i wyrównałam krok. Po chwili stałyśmy już na parkiecie i bujałyśmy się w rytm aktualnie śpiewanej piosenki. Plusem było moje doświadczenie taneczne, którym mogłam się pochwalić. Wymyśliłam kilka kroków i powtarzałyśmy je systematycznie. Nie były skomplikowane, ale raczej śmieszne.
***
Przyjęcie trwa w najlepsze. Kilka osób odpadło - jedni odjechali a inni, najzwyczajniej w świecie się schlali i teraz zgonują w moim ogrodzie. Przyjemnie, co?
Przebrałam się, wkładając wygodne spodnie i bluzkę, którą kupiłam specjalnie na tą okazję. Na nogi wsunęłam baleriny i poprawiłam makijaż. Wyglądałam znośnie. Najbardziej cieszyło mnie to, że brat praktycznie nie pił. Może kilka toastów, ale da się z nim rozmawiać.
Stałam właśnie niedaleko wejścia tarasowego i obserwowałam resztkę bawiących się ludzi. Wzruszyłam się, kiedy przypomniałam sobie, że jestem już pełnoletnia.
- Hej, solenizantko. - usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się.
- Witaj, Amy. - uśmiechnęłam się. - Kope lat, co?
- No. - jej twarz pokrył smutek. - Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też. Przez tą szkołę na nic nie mam czasu. Zdążę przyjść do domu i już jest noc.
- Niedługo wakacje. - przypomniała. - Imprezy... Ty jesteś pełnoletnia... Ja mam domek letniskowy...
Wiedziałam, co ma na myśli.
- Jesteś szalona! - szturchnęłam ją w ramię.
Nagle przypomniałam sobie, że wyjeżdżam.
- Amy, bo jest taka sprawa... - zaczęłam niepewnie.
Będzie zła. Na tysiąc procent. Wiem to...
- Słucham uważnie.
Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy, ale się przemogłam.
- Ja nie... bo ja... - wysłów się kobieto! - Ja wyjeżdżam.
- To fajnie, a gdzie? - zaciekawiła się. - Gdzieś na wakacje, tak? Egipt? Tunezja? A może Capri?
- Amy... Ja wyjeżdżam po zakończeniu roku szkolnego do Kaliforni. Tam skończę ostatnią klasę i sama nie wiem kiedy wrócę.
- Co? - wytrzeszczyła oczy. - Żartujesz, prawda?
Spuściłam wzrok nic nie mówiąc.
- Dziękuję, że mówisz mi to teraz. - prychnęła. - Idę zebrać ekipę i się zmywamy. Spoko urodziny.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Znowu coś spierdoliłam?! Źle coś powiedziałam?? Przecież wyznałam prawdę. Chciałam być z nią szczera. Zrobię tak, jak postanowiłam. Niestety znowu coś zepsułam. Jak zwykle...
W podłym nastroju udałam się pod namiot. Praktycznie nikogo tam nie było. Usiadłam na pierwszym lepszym krześle i użalałam się nad sobą, kiedy do moich uszu dobiegły podniesione głosy. Skierowałam wzrok w prawo i napotkałam spojrzenie mojego kolegi z poprzedniej szkoły. Posłał mi wesoły, lekko pijany uśmiech, który z grzeczności odwzajemniłam, chociaż nie miałam humoru. Wysunęłam głowę na zewnątrz i zobaczyłam małe zbiegowisko na parkiecie. Czym prędzej tam podeszłam.
- Co tu się dzieje? - zapytałam pierwszą lepszą osobę.
Nawet nie wiem, kto to był. Nie zwróciłam na to uwagi.
- Biją się. - odpowiedziano mi z entuzjazmem.
- Co? - szepnęłam do siebie i przepchałam się przez tłum.
Spośród ludzi wyłoniły się dwie, postawne sylwetki. Zayn i Chris. Stali na przeciwko siebie i wyglądali jakby mieli rzucić się sobie do gardeł. Chris jest członkiem "Cramps", aż dziwne, że nie wrócił do domu z Amy i resztą składu. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a oni rzucili się na siebie.
Zamurowało mnie.
Malik powalił Chrisa prawym sierpowym, po czym usiadł na nim i zaczął okładać jego twarz pięściami. Nie obyło się bez przekleństw walczących i dopingu gapiów. Chwilę potem to mój kolega był na górze i starał się uderzyć mulata, który robił skuteczne uniki.
O nie! Nie będą się, kurwa, bić na mojej imprezie!
Podeszłam raźnym krokiem zachowując odległość "lepiej stań bo i ty oberwiesz".
- Ej! - krzyknęłam. Nie zareagowali. - Halo! Mówię do was! Chris! Zayn!
Nic. Kompletnie nic. Nim się obejrzałam, mulat znowu siedział na moim koledze i okładał go pięściami. Twarze ich obu były pokrwawione. Musiałam to jakoś przerwać.
- Malik, kurwa! Przestań! - wrzasnęłam.
Nic.
Ja cię kuźwa pierdziele!
No to mnie zdenerwowali. Zrobiłam krok do przodu i chwyciłam mulata za bark. Momentalnie się spiął i przestał boksować. Odwrócił głowę w moją stronę i zrzucił moją dłoń. Ponownie popatrzył na Chrisa.
- Zostaw go. - powiedziałam spokojnie. Jak jakaś pierdolona oaza spokoju, normalnie.
Nie odezwał się, ale zszedł z chłopaka, przedtem szturchając jego bok butem. Stanął na przeciwko mnie.
- Odbiło ci? - zapytałam ironicznie.
Nie odezwał się, tylko mnie wyminął i skierował się do wyjścia. Podążyłam za nim.
- Co, języka ci w buźce zabrakło? - prychnęłam.
Odwrócił się gwałtownie, przez co stanęłam w miejscu.
- Odpierdol się ode mnie! - krzyknął. - Wszyscy się odpierdolcie!
Splunął krwią i dużymi krokami wyszedł z imprezy.
Zszokowana zaczęłam rejestrować, co właśnie powiedział. Przecież nigdy się tak nie zachowywał. Nawet w szkole nie wdawał się w bójki, a miał wiele okazji. Pokonywał przeciwnika swoim umysłem i słowami. Walczył w ostateczności. Potrząsnęłam głową, otrzeźwiałam trochę i zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie widziałam go ostatni raz. Poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej i z trudem przełknęłam gulę w gardle. Wróciłam do drugiego poszkodowanego.
- Niall! - zawołałam zdenerwowana. - Niall, do cholery!
- Co tam? - pojawił się znikąd po mojej lewej stronie.
- Przynieś z domu apteczkę i woreczek lodu.
- Um, a gdzie to wszystko jest? - podrapał się po karku.
- Ja wiem, pójdę z nim. - zgłosiła się Melanie.
Powiedziałam jej bezgłośne "dziękuję" i kucnęłam przed Chrisem. Pochyliłam jego głowę i kazałam mu zacisnąć delikatnie płatki nosa, żeby zatamować krwawienie.
- O co poszło? - zapytałam, kiedy już się otrząsnął, a adrenalina zmalała do minimum.
- Co?
Chciał podnieść na mnie wzrok, ale przytrzymałam go za szyję.
- Dlaczego ty i Malik się biliście?
Starałam się nie krzyczeć, ale byłam nieźle wytrącona z równowagi.
- Yyy... W sumie, to nieistotne. - bąknął.
- Istotne i to bardzo. Zakrwawialiście sobie mordy na mojej imprezie, do cholery jasnej!
- Powiedziałem coś dla żartu, a on się wkurzył.
Zacisnęłam szczękę ze złości. Nie mógł być bardziej konkretny i powiedzieć to prosto z mostu?!
- Co mu powiedziałeś?
Machnął dłonią lekceważąco.
- Taka głupota.
Zaśmiał się nerwowo, ale to spowodowało ból, więc jęknął. Postanowiłam, że nie będę go męczyła. Na jego nieszczęście wcale mu nie odpuściłam i dowiem się, co takiego powiedział, że rozzłościł Malika.
Zajęłam się opatrywaniem jego niewielkich ran.
***
Zmęczona wrzuciłam ostatnie brudne, plastikowe kubeczki do worka i zawiązałam go. Wszyscy się zmyli, oprócz Chrisa, który czeka w salonie na kolegę, żeby tamten go odebrał. Nam został bałagan i zszarpane nerwy. Niall i Melanie znieśli do domu sprzęt grający i schowali wszystkie krzesła ogrodowe do garażu.
Ochłodziło się, a na moich gołych ramionach pojawiła się gęsia skórka. Weszłam do domu, żeby wziąć coś do okrycia, by móc skończyć porządkować i przywracać do stanu użyteczności nasz ogród. Wtedy usłyszałam klakson samochodu. Szybkim krokiem podeszłam do przyjaciela, który uciął komara na kanapie w salonie.
- Chris. - ruszyłam jego ramieniem. - Obudź się. Musisz już jechać.
Mruknął coś niezrozumiałego i podniósł się ociężale. Przeciągnął zmęczony kręgosłup, wyciągając ramiona w górę.
- Dzięki, że mogłem zaczekać. - przetarł oczy, wstając na równe nogi. - Nie martw się o Amy, przejdzie jej. Niech mówi co chce, ale impreza była zajebiście zajebista.
Uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Dziękuję, że przyszedłeś.
Przytulił mnie na pożegnanie. Odprowadziłam go do drzwi.
- Um, Jessy... - zaczął niepewnie. - Jeśli chodzi o to, co powiedziałem tamtemu chłopakowi... Nie obrazisz się na mnie przez to, co usłyszysz?
- Nie obiecuję, ale wmówię sobie, że byłeś pijany.
- Tak naprawdę byłem na tyle pijany, żeby mówić niekontrolowane i nieprzemyślane słowa.
- Miejmy to już za sobą. - odetchnęłam ciężko. - Dawaj.
- Cóż... On stał na boku i obserwował ludzi. Przynajmniej myślałem, że ludzi, póki do niego nie podszedłem. Miałem ze sobą piwo, nawet nie wiem jakie, ale było dziwne w smaku. Zagadałem do niego na temat imprezy i jak się bawi, ale nie był zbyt rozmowny. Wtedy spostrzegłem odurzonym umysłem, ze wpatruje się w jedną osobę, bo nie wędrował oczami w tą i z powrotem.
- Do rzeczy. - poprosiłam zniecierpliwiona.
Klakson zabrzmiał drugi raz.
- Już, już. - potarł czoło ręką. - Prześledziłem jego wzrok i okazało się, że patrzy na ciebie. Mój opity mózg przyjął ten fakt zbyt szybko i zbyt boleśnie, bo wytworzył wiązkę okropnie głupich wyrazów i złożył je w zdanie. Szturchnąłem jego ramię z chęcią podzielenia się "ciekawym" spostrzeżeniem. Spojrzał na mnie, a wtedy ja wypaliłem... - przerwał na moment, żeby wziąć głęboki wdech. - Cytuję: "Jessy to niezła dupa. Taka z niej suczka, że ruchałbym cały dzień i całą noc. Założymy się, że jeszcze dzisiaj ją przerucham?".
Wtedy on odrzucił trzymany wcześniej kubek z napojem i wysyczał "Co ty powiedziałeś?!". Potem już wiesz, co się działo.
Matko kochana...
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. To, co przed chwilą usłyszałam... Ja pierdole.
Zamrugałam szybko powiekami i zszokowana zeskanowałam twarz Chrisa. Stał i czekał na ścięcie - to właśnie wyrażała jego mina.
- Chris... Ja... Kurwa... Po prostu idź już. - wypchnęłam go za drzwi i je zatrzasnęłam.
Usłyszałam jeszcze liche "przepraszam", a następnie odgłos odjeżdżającego samochodu. Przytrzymałam
się ściany, żeby nie upaść.
W takim razie Malik bronił mojego honoru, a najlepszy kumpel potraktował mnie jak tanią dziwkę. Impreza nie miała takiego zakończenia, jakie sobie wcześniej wymarzyłam... Wcale nie wynieśli mnie na pozłacanym łożu i nie służyli do wschodu słońca, kiedy to ja - przewspaniała hot osiemnastka - zamieni się z kaczątka w łabędzia.
Bredzę. Za dużo promili we krwi. Zdecydowanie za dużo.
Z jeszcze bardziej zepsutą psychiką poszłam dokończyć sprzątanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz