wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 86 'Nowy początek'

*drugi tydzień lipca*
*Jessy*

- Wpadnę do ciebie, jak tylko znajdę chwilę. - rzuciłam do słuchawki, starając się utrzymać stertę brudnych naczyń i w całości donieść je do zlewu.
- Żadnej poprawy? - zapytała zmartwionym tonem.
- Nie. - bąknęłam smutno.
- Tak mi przykro.
- Niepotrzebnie. - starałam się brzmieć naturalnie. - Jak dzidziuś w brzuszku?
Zmiana była jedyną dobrą opcją, żebym się nie rozpłakała.
- To dopiero prawie czwarty miesiąc, Jessy. - zachichotała. - Ale póki co bardzo dobrze to znosimy.
- Niall też?
- Wydaje mi się, że tak. - zamyśliła się. - Nie zauważyłam u niego niepokojących oznak. Już zaczął remont twojego pokoju.
- Cieszę się waszym szczęściem. - wyszeptałam. - Mam nadzieję, że maluszek będzie zadowolony z miejsca, w którym ja przeżyłam większość swojego życia.
Nowa fala smutku oblała moje skołatane serce.
- Muszę kończyć, kochanie. Odezwij się, jak tylko będziesz miała chwilkę.
- Obiecuję, Melanie.
Rozłączyłam się i odłożyłam komórkę na stół. Przygotowałam się psychicznie na kolejną wizytę w szpitalu. Zayn jeszcze się nie wybudził. Lekarze cały czas twierdzili, że to nie jest śpiączka. Miałam odmienne zdanie, ale nie chciałam się kłócić.
Pierwszy miesiąc bez Zayna nie był tym najgorszym. Dopiero po urodzinach zaczęłam odczuwać jego bolesny brak. Od pory napadu odwiedzałam go codziennie. Czytałam mu książki, opowiadałam o tym jak mi minął dzień, zdawałam relację z wydarzeń na świecie, masowałam mu dłonie, ramiona i nogi. Pielęgniarki patrzyły na mnie ze współczuciem.
Co innego mogłam zrobić?
Chciałam, żeby do mnie wrócił, ale powoli się wypalałam. W pracy nie miałam humoru do zabawy z dzieciakami, co odbijało się na moich stosunkach z resztą pracownic przedszkola. Wiedziały, co jest przyczyną, dlatego starały się to znosić. Byłam wdzięczna każdemu, kto wykazywał choć trochę zrozumienia.
Dojechałam do szpitala dwadzieścia minut później i zaparkowałam na moim stałym miejscu. Chwyciłam w dłonie reklamówki z  niezbędnymi rzeczami dla Zayna.
- Witam. - portier przywitał mnie szerokim uśmiechem.
Jak co dzień. Przywykłam. Te dwa i pół miesiąca sprawiły, że traktowałam go jak dobrego znajomego.
- Dzień dobry, panie Smith.
- Jak mija dzień? Już po obiedzie? - zagadnął.
Z grzeczności zatrzymałam się, żeby wymienić kilka zdań. Tak naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę.
- Nie mam czasu na jedzenie. Dopiero wyszłam z pracy i od razu przyjechałam tutaj.
- Powinna pani wypocząć. Niknie pani w oczach.
Wzruszyłam tylko ramionami i spojrzałam na niego smutnym wzrokiem.
- Musi go pani mocno kochać, prawda?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Było dla mnie jasne, że musiałam się nim zajmować. Był jedną z najważniejszym osób w moim życiu i nie potrafiłam postępować inaczej. Nie miał w Londynie nikogo, kto mógłby się  nim zainteresować. Troszczyłam się o niego najlepiej jak umiałam.
- Chyba tak.
- Chyba? - zmarszczył czoło. - Myślałem, że państwo są narzeczeństwem.
- Nie, nie jesteśmy. - zaśmiałam się cicho z bezradności, co do ciągle powtarzanej plotki. - Wszyscy w szpitalu tak myślą. Czasami nie chce mi się tłumaczyć, więc w takiej postaci się rozniosi.
- Podziwiam panią za wytrwałość. Wiele par rozpadło się przez takie wydarzenia. Nie może pani pozwolić, żeby to was rozłączyło. Widzę, że nie jesteście taką typową parą.
- Tak naprawdę my nawet nie zaczęliśmy być parą, panie Smith i to jest chyba najsmutniejsze.
Posłał mi spojrzenie pełne podziwu i położył dłoń na swoim serce.
- Najważniejsze, co ma się tutaj.
Skinęłam głową i odwróciłam wzrok. Szybkim krokiem weszłam do budynku i skierowałam się do sali 128. Drogę znałam na pamięć.
- Przepraszam. - ktoś dotknął mojego ramienia.
Odwróciłam się gwałtownie, przez co prawie wpadłam na komisarz Brown.
- Tak?
- Ujęliśmy przestępce.
- Naprawdę? - zapytałam zdziwiona. - Udało się?
- Tak.
- Kto to?
- Finn Scott. Został nasłany przez niejakiego Dereka Hermsa.
- Derek Herms?
- Zna go pani? - musiała zauważyć mój zmartwiony wyraz twarzy, bo zmieniła postawę i przyjrzała mi się uważniej.
- Nie kojarzę nazwiska. - bąknęłam, drapiąc się po czole. - Czy Zayn jest już bezpieczny?
- Tak.
- Dziękuję w swoim i jego imieniu. Naprawdę nam pani pomogła.
Skinęła formalnie głową i odeszła w stronę wyjścia.
Oczywiście, że wiedziałam o którego Dereka chodziło. To był mój błąd z przeszłości, przez którego zostałam potraktowana bardzo okrutnie. Potrząsnęłam głową i spróbowałam oczyścić umysł.
Z małym uśmiechem na ustach przekroczyłam próg znajomej sali. Spędziłam w niej resztę dnia i większą część nocy. Moje serce musiało być przy nim, inaczej umierało.

***

Kolejny dzień i kolejna rutyna.
Lipiec zbliżał się ku końcowi, zostało go tylko dziesięć dni. Najbardziej słoneczne dni mijały,  a ja nie miałam czasu, żeby wypocząć. Dzisiaj był czwartek, więc kończyłam pracę w południe. Zdążyłam wejść do domu, odłożyć torebkę i napić się wody, kiedy mój telefon wydał z siebie dźwięk. Odebrałam go i z obojętną mina przyłożyłam do ucha. Nie spodziewałam się usłyszeć coś nowego.
- Czy rozmawiam z Jessicą Horan? - po drugiej stronie zabrzmiał piskliwy głosik szpitalnej recepcjonistki.
- Tak, to ja.
- Obudził się.
Te dwa słowa sprawiły, że moje serce się zatrzymało.
- Halo? Słyszała mnie pani? - dopytywała zmartwiona.
- Tak, jestem. Za chwilę będę w szpitalu.
Odrzuciłam telefon na komodę w korytarzu i pobiegłam zmienić ubrania na świeże. Sama nie czułam się komfortowo po pracy, ale nie miałam czasu na kąpiel. Na szczęście okres skończył mi się dwa dni temu, więc chociaż o to nie musiałam martwić. Wskoczyłam do samochodu, prawie zapominając o torebce, którą położyłam na dachu. Gwałtownie włączyłam się do ruchu i kilka minut później stałam pod szpitalem. Nawet nie zatrzymałam się przy recepcji. Wpadłam do pokoju o odpowiednim numerze i zamarłam. Lekarz pochylał się nad mulatem i sprawdzał jego podstawowe funkcje życiowe.
- Panie doktorze? - odezwałam się cicho.
Odwrócił się do mnie i gestem ręki nakazał czekać. Po pięciu minutach mojego przestępowania z nogi na nogę, podszedł łaskawie. Poprawił okulary, nasuwając je wyżej na nos i zastanowił się nad odpowiednim doborem słów.
- Pan Malik ma prawidłowe wskaźniki, co do zdrowia fizycznego i psychicznego. Jedynym problemem może być zanik pamięci z tamtego dnia i fakt, że obecnie nie jest w stanie się zaakceptować.
- Jak to? Co ma pan na myśli? - zmarszczyłam czoło zdezorientowana.
- Po tak mocnym pobiciu pan Malik miał bardzo zniekształconą twarz i poobijane ciało. Nie wiem, czy był tego świadomy, ale z tego co teraz zauważyłem nie chciał na siebie patrzeć i odpowiada pojedynczymi słówkami. Tak jakby na niczym mu nie zależało. Jestem zdania, z to przejściowe.
- Co to ma znaczyć? Wróci do dawnego siebie?
Rozpaczliwie szukałam odpowiedzi w oczach mężczyzny w białym kitlu. Chciałam usłyszeć, ze wszystko będzie tak jak dawniej i będziemy mogli cieszyć się wspólnym życiem.
- Sama pani zobaczy. - westchnął. - Ciężko mi to wytłumaczyć. Jedyne, w co powinna się pani uzbroić, to cierpliwość.
Przytaknęłam gorliwie i przeniosłam wzrok na mulata. Leżał nieruchomo na szpitalnym łóżku, a pielęgniarka mierzyła mu ciśnienie. Kiedy skończyła, odważyłam się podejść bliżej.
- Zayn. - chciałam zwrócić na siebie jego uwagę. - Cześć.
Powoli odwrócił głowę w moją stronę i obdarzył mnie obojętnym spojrzeniem. Nie odpowiedział. Po prostu się gapił. Jego zmęczone, przekrwione i podsiniałe oczy przyprawiały mnie o ból w klatce piersiowej.
- Jak się czujesz? - zapytałam z lekkim uśmiechem. - Potrzebujesz czegoś?
Pokręcił głową, zaprzeczając i wrócił wzrokiem na sufit. Zrezygnowana wyszłam na korytarz i podeszłam do recepcji.
- Przepraszam. - zagadnęłam. - Chciałabym się dowiedzieć, kiedy zostanie wypisany Zayna Malik?
- Dzisiaj, proszę pani. - odpowiedziała uprzejmie, być może dlatego, że była młoda. - Tutaj są dokumenty. Może pani spakować narzeczonego i zabrać go do domu.
- Dziękuję.
Niechętnie wróciłam do pomieszczenia, w którym leżał najważniejszy dla mnie mężczyzna.
- Już jestem. - rzuciłam z dużym, nienaturalnym uśmiechem. - Zabieram cię do domu.
Spakowałam wszystko, co należało do niego i pomogłam mu się ubrać. Poruszał się powoli, ale sprawie, jak na taki czas bycia nieprzytomnym. Pielęgniarka przyniosła mu kule, na których miał się opierał. Jego lewa noga była cała w gipsie ze względu na bardzo poważne złamanie. Lekarz powiedział, że żebra i kości szczęki już się zagoiły.
- Wracamy do domu. - wymamrotałam pod nosem, powstrzymując się od podskoku radości.
Wolnym krokiem dotarliśmy do samochodu.
Mulat nie odezwał się do mnie ani razu. Czasami obdarzył mnie lodowatym spojrzeniem, a potem znowu gapił się w przestrzeń. Ostrożne dojechałam z nim do mojego mieszkania i wprowadziłam na górę. Usiadł w salonie, a ja spokojnie rozpakowałam jego rzeczy. Planowałam jechać po więcej ubrań i kosmetyków do jego mieszkania, bo musiałam przez jakiś czas mieć go na oku.
- Jesteś głodny? - zapytałam, uważnie skanując jego zmizerniałą twarz.
Pokręcił głową w zaprzeczeniu.
- Wszystko w porządku? Czy coś cię boli?
Ta sama odpowiedź.
- Chcesz się położyć i odpocząć?
Skinął głową i próbował podeprzeć się na kulach, ale musiałam mu pomóc. Zaprowadziłam go do mojego pokoju ułożyłam w łóżku. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Musnęłam wargami jego skroń i przez chwilę patrzyłam na mężczyznę, którym się stał.
- Wróć do mnie. Tak bardzo za tobą tęsknię.

***

Od tygodnia Zayn poruszał się bez pomocy kul. Dwa razy w tygodniu będzie musiał chodzić na rehabilitację nogi i spotkania z psychologiem. Zaczęłam się martwić, bo nie porozmawiał ze mną od czasu, kiedy zabrałam go ze szpitala.
- Zayn. - starałam się delikatnie go obudzić. - Musisz wziąć lekarstwa.
Przeciągnął się na łóżku, rozciągając wszystkie mięśnie i odsapnął głośno. Uwielbiałam taki widok, ale nie pozostawał na długo w mojej pamięci. Wszystkie chwile z obecnym, cichym Zaynem, ulatywały bardzo szybko.
- Wstań, proszę. - nalegałam.
Raptownie otworzył oczy i wbił we mnie obojętne spojrzenie. Takie, jakie dostałam codziennie od tygodnia. Zacisnęłam usta w wąską linię, poczekałam aż podniesie się do siadu i podałam mu tabletki. Wypił szklankę wody i znowu się położył. Tak było codziennie. Niestety ja musiałam wyjść do pracy, przez co na siedem godzin zostawał sam w mieszkaniu.
- Niedługo wrócę. - rzuciłam w przestrzeń, wiedząc że i tak go to nie obchodzi.
Wyszłam z domu i upewniłam się, że zamknęłam drzwi na klucz.
Co się stało z jego warsztatem?
Po napaści został zamknięty, a teraz Zayn nie był w stanie go dalej prowadzić. Od Matta wiem, że komisarz Brown pomogła wszystkim pracownikom i przeniosła ich do innego miejsca, żeby mogli dalej zarabiać. Wspaniała z niej kobieta.
O czternastej skończyłam swoją zmianę i od razu wróciłam do domu. Zastałam Zayna przed telewizorem. Warga mi zadrżała i zacisnęłam pięści.
Nie mogłam tak dalej żyć...
- Zayn, do cholery! - krzyknęłam.
Odwrócił się gwałtownie, zszokowany moim wybuchem.
- Ja już dłużej tak nie umiem, okey?! To jest ponad moje siły! Zajmowałam się tobą odkąd trafiłeś do szpitala, a ty nawet nie masz zamiaru się do mnie odezwać! Kurewsko mi cię brakuje! Nie widzisz tego!? Znosiłam to, ale dłużej już nie mogę!
Zaniosłam się płaczem, który nie chciał ustąpić. Mulat stał na środku salonu i nawet się nie poruszył.
- Nieważne. - mruknęłam. - Wybacz mi ten wybuch. Rób sobie co chcesz.
Zrezygnowana pobiegłam do pokoju, który zajmowałam po Austinie i rzuciłam się na łóżko. Byłam wykończona ciągłą walką o Zayna. Nie chciał współpracować, więc nie mogłam dużo zrobić. Po dłuższej chwili płakania w poduszkę, usłyszałam pukanie do drzwi.
- Idź sobie. - mruknęłam. - Poradzę sobie. Z resztą, jak zwykle.
Znowu zapukał.
- Nie słyszałeś!? - wrzasnęłam. - Przecież i tak masz mnie w dupie!
Nie czekał, tylko wparował do pokoju i zatrzymał się dopiero przy brzegu łóżka. Instynktownie cofnęłam się do samej ściany i czekałam.
- Czego tu chcesz? - zapytała z wyrzutem. - Pogapić się na moje cierpienie? Na to jak oddałam ci swoje serce, które i tak było w krytycznym stanie, a ty je ponownie zraniłeś?
Patrzył na mnie wzrokiem kryjącym zaskoczenie i pewną wdzięczność, ale nie byłam do końca pewna, czy mam rację.
- Nie zostawiłam cię. - jęknęłam, przytulając kolana do klatki piersiowej. - Opiekowałam się tobą, aż do teraz. Umierałam, kiedy przychodziłam do ciebie w odwiedziny, bo musiałam oglądać twój okropny stan. Mimo tego zostałam. Jestem tutaj, ale czuję, ze ciebie nie ma już dla mnie. Mam rację?
Na chwilę spuścił wzrok, ale wyprostował się, jakby coś postanowił.
- Nie.
- Słucham? - nie byłam pewna, czy to jawa, czy sen.
- Nie masz racji. - powtórzył zachrypniętym głosem.
- Ale... - zacięłam się, nic nie rozumiejąc.
Wystawił rękę, którą z wahaniem chwyciłam. Pociągnął mnie lekko, żebym stanęła na podłodze przed nim.
- Co ty robisz? - zapytałam zmieszana.
- Przepraszam.
Serce podskoczyło mi na to słowo i ton jakim je wypowiedział.
Naprawdę było mu przykro.
- Nie wiem, co się ze mną stało. Wpadłem w jakiś dół, z którego nie widziałem wyjścia. Aż do teraz...
- Do teraz? - nic nie rozumiałam.
- Tak. - oblizał wyschnięte wargi. - Bałem się, ze widząc mnie w takim stanie nie będziesz chciała wrócić do tego, co było przed pobiciem. Na początku sam siebie nie akceptowałem i starałem się wybudować mur, dzięki któremu nikt nie mógłby mnie zranić. Jednak... Dla ciebie zostawiłem furtkę.
- Nie rozumiem.
- Nie chciałem, żebyś odeszła. Nadal tego nie chcę. Po prostu czuję się zagubiony, ale teraz, kiedy to wszystko wykrzyczałaś, zrozumiałem, ze naprawdę ci na mnie zależy. Mi również zależy na tobie.
- Jesteś idiotą, jeśli pomyślałeś, że to kiedykolwiek się zmieniło. - prychnęłam sarkastycznie.
- Wiem, ze codziennie mnie odwiedzałaś.
- Naprawdę? - zaskoczona uniosłam wysoko brwi.
- Słyszałem cię. Słyszałem wszystko, co mówiłaś. Słyszałem jak czytałaś mi książki i opowiadałaś o swoim przebytym dniu. Słyszałem cię doskonale, ale nie mogłem się poruszyć. Chciałem się podnieść i wziąć cię w ramiona, ale byłem zbyt słaby, żeby to przezwyciężyć. Chyba dlatego się poddałem...
- Chryste, Zayn. - westchnęłam, wypełniając się czułością. - Czemu lubisz wpędzać nas w cierpienie?
- Taki już jestem. - wzruszył ramionami z niewinną miną.
Zamilkliśmy na chwilę. Zastanowiłam się nad sobą i podjęłam decyzję.
- Kocham cię, Zayn. - powiedziałam trzęsącym się głosem.
Mulat zesztywniał i puścił moją dłoń, którą cały ten czas trzymał.
- Wiem to. Teraz wiem już na pewno. - dodałam.
Zamrugał kilkakrotnie i przyciągnął mnie do siebie. Pochylił się i złączył nasze wargi. Tęskniłam za tym bardziej niż sądziłam.
- Kocham cię, Jessy. Cały czas kochałem. - wyszeptał, dysząc. - Wybaczysz mi to głupie zachowanie?
Oparł czoło o moje, patrząc mi głęboko w oczy.
- Tak, głupku. Zawsze ci wybaczam. - zachichotałam. - Ale nigdy więcej mi tego nie rób, jasne?
- Czego? - zmarszczył czoło.
- Nie próbuj ode mnie uciekać.
Uśmiechnął się leniwie i zagarnął mnie do uścisku. Odetchnęłam z ogromną ulgą. Wrócił mój Zayn.
Zayn, którego pokochałam i którego będę kochała wiecznie.
- Umieram z głodu. - bąknął w moje włosy.
- Wiedziałam. - rzuciłam pewna siebie i pociągnęłam go za rękę na korytarz.
- Tęskniłem. - mrugnął do mnie i oplótł jedno ramie wokół mojej talii. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
Dźgnął mnie palcem w żebro, co spowodowało mój śmiech.
Nie wierzyłam, ze tak szybko wszystko uległo zmianie. Wystarczył jeden mój wybuch złości. Czemu nie zrobiłam tego wcześniej? To było aż nieprawdopodobne. Chciałam, żeby zostało już tak na zawsze.
Żeby to wszystko grało, będziemy musieli być ze sobą szczerzy.

1 komentarz:

  1. Jeeeessssttttt! Super wyszedł ci ten rozdział :) czekam na następny i życzę dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń